Dumblecore

Kompetentne, grzeczne i komputerowo wygładzone "Fantastyczne zwierzęta" stały się leniwe, zmęczone i pozbawione ikry. Kto wie, może przydałby się im jeszcze dłuższy zimowy sen. Albo -  w zgodzie
Dumblecore
Nie sądzę, by po dwóch dekadach magicznych praktyk i niemal tuzinie filmów profesor Dumbledore, albo ktokolwiek z magicznej ferajny J.K. Rowling, miał przed nami jakieś tajemnice. A nawet jeśli, nie potrzeba tu detektywa, tylko analityka rynku. Filmami o Harrym Potterze rządziła logika kina inicjacyjnego - małoletni czarodziej dorastał, zaś widzowie albo dorastali razem z nim, albo cofali się po własnych śladach do czasów dzieciństwa. Seria "Fantastyczne zwierzęta" to raczej ćwiczenie z wywoływania duchów; obracanie w dłoniach starych klocków w nadziei, że nowa konstrukcja ułoży się sama. Dla fanów - dobre i to. Niestety, mugole też chodzą do kina.


  
Akcja nowego filmu rozgrywa się w poprzednim filmie - potężny czarodziej Gellert Grindelwald (Mads Mikkelsen) ponownie wzywa magiczny świat do walki z chodzącymi po ulicach szarakami, zaś jego dawny przyjaciel Albus Dumbledore, za sprawą paktu krwi, wciąż nie może podnieść na niego różdżki. Zadanie powstrzymania faszyzującego złoczyńcy spada więc na magicznego zoologa Newta Skamandra (Eddie Redmayne) oraz na jego sklecony w biegu czarodziejski dream team. I po raz trzeci safandułowaty Scamander wypuszcza z rąk walizkę pełną fantastycznych zwierząt, odpalając tym samym całą fabułę. Czary mary, wracasz na start. 

Komedia charakterów, wystawny spektakl fantasy, kino przygodowe, bajka o miłości i nienawiści, na okrasę - magia; ta pozwalająca strzelać prądem z palców i ta prawdziwa, pulsująca głęboko w sercu. To wszystko znajdziemy w "Tajemnicach Dumbledore’a",  podobnie jak w każdym odcinku "Mody na sukces" znajdziemy intensywne sceny dialogowe, pięknych ludzi oraz zręby intrygi. Problem w tym, że serialowe struktury rzadko sprawdzają się w kinie - a jeśli już, to muszą być tożsame z jakąś dynamiką - z nowymi i ciekawymi wątkami, zwrotami akcji, intensyfikacją znanych motywów, przewartościowywaniem naszej wiedzy o świecie. Alegoria totalitaryzmu, populizm napędzający ksenofobię, wątek młodości rzucającej długi cień na wiek dojrzały, lojalność jako cnota weryfikowana przez polityczne zawirowania… Wszystko to już widzieliśmy w poprzednim filmie i choć scenarzyści dwoją się i troją, by wyczarować więcej, trudno przecież pisać w excelu. Fabularna wata w "Tajemnicach Dumbledore’a" to efekt kuriozalnego planu wydawniczego, sam film stanowi ledwie trzeci epizod pięcioodcinkowej serii, a Hollywood to rogatki piekła. Nihil novi sub sole.  



Newt Scamander pozostaje w interpretacji Redmayne’a nieskończenie intrygującą postacią. Będę się upierał, że w jego całkowitym niedopasowaniu do konwencji tkwi urok filmu, zaś ostentacyjna nieatrakcyjność w roli frontmana to doskonały komediowy zapalnik. Nigdy nie wiadomo, co chodzi Newtowi po głowie, jego mimika i język ciała sugerują ciężką neurozę, z kolei dziwaczny rodzaj energii, którą Redmayne nasyca swojego bohatera, ma ewidentne źródła w slapsticku. Zastępujący szarżującego Johnny’ego Deppa Mikkelsen gra role czarnych charakterów z zamkniętymi oczyma, łączenie cynizmu oraz ukrytej za beznamiętnym obliczem czułości to dla niego chleb powszedni. Z kolei Jude Law po raz kolejny kradnie show w roli Dumbledore’a.  Pomijając fakt, że figura nadświadomego mistrza marionetek obniża fabularną stawkę (trudno przejąć się historią, w której karty są rozdane), jego skomplikowana, pełna ambiwalencji relacja z Grindelwaldem pozostaje najlepszym elementem tekstu. Zwłaszcza, gdy staje się bijącym sercem opowieści o dojrzewaniu do odpowiedzialności za słabszych. 



Choć trudno w to uwierzyć, filmy o przygodach Harry’ego Pottera mogły powtórzyć popkulturowy wyczyn "Obcych" - był taki moment, gdy niemal każdy z nich stawał się emanacją odrębnej, autorskiej wrażliwości, od zakochanego w familijnych evergreenach Chrisa Columbusa, przez uprawiającego formalną partyzantkę Alfonso Cuarona, po specjalizującego się w rozterkach miłosnych Mike’a Newella. Niestety, przyspawany do kamery David Yates nakręcił już sześć filmów z serii i na fajrant raczej się nie wybiera. Pozostaje natomiast symbolem reżyserskiej przeciętności i strażnikiem studyjnej szklarni. Jego kompetentne, grzeczne i komputerowo wygładzone "Fantastyczne zwierzęta" stały się leniwe, zmęczone i pozbawione ikry. Kto wie, może przydałby się im jeszcze dłuższy zimowy sen. Albo -  w zgodzie z niezłą metaforą teleportacji i ucieczki poprzez otwartą książkę - całkowita wolność w świecie literackiej fikcji.   
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones